"Semester" po szwedzku wcale nie oznacza semestru szkolnego, wręcz przeciwnie, to słowo po szwedzku oznacza "wakacje", które właśnie trawają w najlepsze.
W zeszłym tygodniu przeżyłam szok kulturowy, okazało się, że w Szwecji w lipcu życie pracownicze zamiera i wszyscy udają się na wakacje! Nikt nie myśli o zastępstwach, przekazaniu obowiązków, projektach, wszyscy jak jedn mąż udają się po prostu na 4 tygodnie wakacji!!! Nawet okoliczne restauracje zamknięto na miesiąc i nie ma wyboru, na lunch trzeba ugotować coś w domu. Jako że ja swój wolny urlop zużywam na wyjazdy do Polski i nie mogę sobie pozwolić na tak długie wakacje, jestem uziemiona w niemal pustym biurze. Oczywiście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, uda mi się nadrobić zaległości i popracować nad rzeczami, na które zwykle nie ma czasu. Przyznam jednak, że wszechobecna pustka działa demotywująco.
Ostatnio udało mi się wybrać na krótkie trzydniowe wakacje na Gotlandię. Jadąc tam oczekiwania miałam wielkie, bo tyle się nasłuchałam o tym mitycznym miejscu od znajomych Szwedów. Najbardziej liczyłam na spektakularne obchody Midsommer.
Na wyspę dotarłyśmy nad ranem promem z Nynashamn, który dociera do stolicy wyspy - Visby. By nie tracić czasu na przemieszczanie się, hotel zabukowałam tuż przy terminalu promowym i było to naprawdę świetne rozwiązanie.
Po rozpakowaniu się od razu ruszyłyśmy do Visby, malutkie miasteczko z dobrze zachowanymi elementami średniowiecznej zabudowy i imponującym murem obronnym.
W informacji turystycznej dowiedzieliśmy się o obchodach Midsummer czyli przesilenia letniego i szybko udałyśmy się we wskazane miejsce, by nie przegapić niczego ze spektakularnego widowiska, jakiego spodziewałyśmy się doświadczyć. Pustka, którą zastałyśmy po przybyciu na wskazane miejsce, wydała nam się podejrzana. Przypuszczałyśmy, że może jednak nie dotarłyśmy na właściwe miejsce. Po chwili jednak plac zaczął się zaludniać, a na środek wjechał samochód z przyczepką, w której usadowili się muzykujący panowie z instrumentami. Za nimi zaś podążała grupa miejscowych w ludowych strojach niezbyt donośnie coś śpiewając. Nie takiego świętowania się spodziewałyśmy. Trochę rozczarowane postanowiłyśmy pocieszyć się w naleśnikarni.
Uczta, jaką nas tam ugoszczono, wynagrodziła wszystko! Naleśnik z typowo szwedzkim serem - Vesterboten oraz rukolą.
Na deser zaś naleśnik z lodami szafranowymi! Pycha!
O ile w ciągu dnia miałyśmy szczęście do pogody, wieczorem rozpadało się niemiłosiernie. Po całym dniu chodzenia miałyśmy ochotę usiąść w przytulnym zakątku i spróbować jakiegoś lokalnego specjału. Okazało się, że wieczorem miasto opustoszało, wyglądało wręcz na zaupełnie wymarłe. Mit o hucznym świętowaniu Midsommer w Visby upadł. W końcu udało się nam znaleźć otwarty turecki fast food, gdzie w towarzystwie innych zabłąkanych obcokrajowców, przy frytkach i coli obejrzałyśmy mecz Niemcy-Grecja.
To tyle jeśli chodzi o tegoroczne świętowanie Midsommer. W przyszłym roku mam nadzieję wybrać się do Dalarna, ojczyzny czerwonego szwedzkiego konika i tak w końcu doświadczyć Midsummer.
Przy okazji opowiem o kolejnych dwóch dniach na Gotlandii. Tyle na dzisiaj.
Pozdrawiam
Marta
Szwecja to moje wielkie marzenie, narazie niestety niespelnione. Co prawda tego lata mialam juz wszystko zaplanowane, ale w ostatniej chwili okazalo sie, ze jednak nie bedzie mi dane spedzic tam wakacji. Poki co czekam wiec na kazdy Twój wpis odnosnie tego kraju.
ReplyDeleteAgata, życzę ci zatem serdecznie, by Twoje marzenie się spełniło i by było Ci wkrótce dane zawitać do Szwecji :) Na pewno jest warto!
ReplyDeleteJa przybyłam tu 4 lata temu jako turystka i prawdziwie zachwyciłam się Sztokholmem, kiedy dostałam tu ofertę pracy, aż tak bardzo się nie wahałam. Wiedziałam, że mi się tu spodoba.
Zapraszam na bloga, będę starała się teraz częściej pisać, choć z tym ostatnio nie było za dobrze.