Mowa oczywiście o grudniu, w którym to miał powstać ten post i powstania się nie doczekał. Grudzień minął niesamowicie szybko, zdecydowanie zbyt szybko. Na święta jechałam do Polski i choć z jednej strony cieszyłam się na dłuższy pobyt wśród najbliższych, szkoda było opuszczać Sztokholm, który w okresie świątecznym wygląda prawdziwie magicznie. Grudzień to obok miesięcy letnich to moja ulubiona pora roku w Szwecji. Dzień jest krótki (ale nie aż tak bardzo krótszy niż w Polsce, z tymi ciemnościami, o których się mówi, to przesada, przynajmniej jeśli mówimy o Sztokholmie), ale gdy tylko robi się ciemniej, Sztokholm rozbłyska tysiącami świateł i światełek umieszczonych w oknach, najczęściej mieni się za sprawą lamp w kształcie gwiazd. I w moim oknie gwiazd nie mogło zabraknąć i choć grudzień już dawno za nami, gwiazdy nadal oswajają ciemności.
Co do lusekatter czyli adwentowych bułeczek drożdżowych z dodatkiem szafranu - od razu je polubiłam. Tak to z nimi jest, że albo się ich smaku nie znosi, albo się od niego uzależnia. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Poza adwentem lusekatter nie uświadczysz. To trochę jak w Poznaniu rogale świętomarcińskie. Kiedyś moi goście wybrali się w styczniu do cukierni w nadziei, że spróbują tego przysmaku. Sprzedawczyni zrobiła wielkie oczy i z wyrzutem powiedziała "rogale w styczniu! nie mamy" tonem dającym do zrozumienia, że popełniło się bluźnierstwo.
Do tej pory wciągałam na potęgę lusekatter z wszelkiej maści supermarketów i cukierni. Twierdziłam, że są dobre do czasu, gdy nie spróbowałam tych domowych. W tym roku dostałam zaproszenie na pieczenie tych sławetnych bułeczek. Frajdy było co nie miara, bułeczki wyszły wyśmienite. A oto efekt naszych piekarniczych zmagań :)
Kolejne lusekatter zjem pewnie dopiero za rok, chyba że mnie coś podkorci i upiekę "nielegalnie", znaczy poza adwentem ;)
Pozdrawiam serdecznie
Marta
Marta, wyglądają pysznie!
ReplyDeletePozdrawiam serdecznie.
Oj, były pyszne! Zostałam obdarzona zawiniątkiem z lusekatter na drogę. Wzbraniałam się przed tak dużą ilością, że kiedy bym to zjadła... i zjadłam wszystko do ostatniego okruszka po przybyciu do domu, nie mogłam się im oprzeć :)
DeleteMi od jesieni , każdy miesiąc gdzieś umykał, nawet dzisiaj uświadomiłam sobie, że za tydzien bedzie już Luty.
ReplyDeleteW sztokholmie byłam juz parokrotnie, nawet bez tych pieknych grudniowych świateł, wyglada bardzo atrakcyjnie, jak dla turysty;) Ma w sobie siłę przyciągania.
Pozdrawiam gorąco
Zdecydowanie, przyciąga. Ja mieszkam tu już ponad dwa lata i nacieszyć się tym miastem nie mogę.
DeleteMoje ulubione, jakie sliczne Ci wyszly i na pewno smakowaly suuuper szafranowo..mniaaam:) Nigdy nie moge sie doczekac okresu swiat bo tylko wtedy mozna je dostac :(
ReplyDeleteObiecalam sobie kupic szafran w tym roku ale na obiecankach sie skonczylo -niestety. Wiec zostalo czekac do grudnia.
Pozdrawiam Cie Martusiu goraco z Nynäshamn :)
Agnes
Cześć Agnes,
DeleteTo było po prostu niebo w gębie! Mam nadzieję, że tobie udało się spróbować chociaż tych z cukierni. Ja też miałam kupić szafran i piec w domu, ale jakoś nie wyszło. Gdyby nie moja koleżanka, nie spróbowałabym smaku domowych lusekatter.
A może jakiś przepisik na te bułeczki :). Cieszę się, zż tu w końcu zajrzałaś :). Pozdrawiam.
ReplyDeleteZapraszam do powstającego spisu blogów. spisiocenablogow.blogspot.com
ReplyDelete