Jak człowiek jedzie na krótki urlop (a mój trwał zaledwie 3 dni), spodziewa się, że pogoda musi dopisać. Z taką nadzieją jechałam też na Gotlandię. O ile pierwszy dzień pobytu okazał się upany, poranek dnia drugiego powitał nas szarością. Przynajmniej nie padało, nie tracąc optymizmu postanowiłyśmy udać się autobusem na drugą stronę wyspy do Slite, w pobliżu którego miały znajdować się sławne "raukar" czyli ciekawe formacje skalne. Droga z Visby do Slite trwała niecałą godzinę. Zbliżając się do miasta dostrzegłyśmy ogromne kominy górujące nad Slite, co wzbudziło w nas złe przeczucia. Jak się okazało należały do fabryki cementu...
Centrum miasta wydawało się zupełnie wymarłe, w końcu dostrzegłyśmy jednak otwarty sklep i tam postanowiłyśmy zapytać o wypożyczalnię rowerów. Wytłumaczyłyśmy sprzedawczyni, że chcemy wypożyczyć rower, by dojechać do "rauków". Panis pojrzała na nas jak na kosmitów i powiedziała, że to jest daleko, a najbliżasza wypożyczalnia rowerów jest w Visby... czyli tam skąd przyjechałyśmy.. nie pozostawało nic innego jak wrócić z powrotem. Kolejny autobus był za godzinę, więc przeszłyśmy się na mały spacer nad brzegiem morza, które tego dnia wyglądało wyjątkowo złowieszczo.
Po chwili zaczął padać rzęsisty deszcz, więc szybko wróciłyśmy na przystanek autobusowy. Slite nie okazało się być dla nas zbyt przyjazne.
Miny miałyśmy nietęgie, pół dnia poszło na marne i zastanawiałyśmy się co zrobić z jego drugą połową. I wtedy zdarzył się cud. Zadzwoniła do mnie koleżanka, która ten weekend również spędzała na Gotlandii, czy nie chciałyśmy się z nią wybrać na południe wyspy. Razem z mężem wynajęła samochód i miała jeszcze dwa miejsca wolne... Ba, pytanie! Oczywiście, że chciałyśmy.
Po powroie do Visby prosto z autobusu przesiadłyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy na południe. Z każdym kilometrem przejaśniało się. Na południu powitała nas już pełnia słońca. Na początek trafiliśmy do starego domu botanika z pięknym ogrodem.
W przyogrodowej kawiarni po raz pierwszy spróbowałam "safranspankaka" czyli placek szafranowy. Nawet nie wiem jak je opisać. Ciasto to jest na bazie ryżu, oczywiście z dodatkiem szafranu, podawane z dżemem i bitą śmietaną. Nie każemu przypadnie do gustu, ale miłośnicy szafranu na pewno się nie rozczarują.
Jadąc dalej na południe natknęliśmy się na przeogromne pole usiane makami.
A o tym co było dalej, napiszę wkrótce.
Pozdrawiam
Marta
No comments:
Post a Comment