Z mysla o utworzeniu tego bloga nosilam sie juz bardzo dawno, ale jakos nigdy nie moglam zaczac. Moze potrzeba bylo tej przeprowadzki do Szwecji, gdzie wlasnie przebywam i doswiadczenia ciemnych dni, gdy nie chce sie nawet nosa za drzwi wysciubic, by ten blog w koncu powstal. A wiadomo, jak sie zacznie, to czesto idzie sie za ciosem i mam nadzieje, ze teraz tez tak bedzie, najtrudniej jest w koncu zaczac, ale lepiej pozno niz wcale ;)
Dzisiaj policzylam, ze na emigracji lacznie i z przerwami spedzilam 5 i pol roku (nie liczac w tym oczywiscie wyjazdow wakacyjhnyc). Czyli dokladnie 1/6 mego zycia. Liczba ta moze nie jest imponujaca, znajda sie bowiem tacy, ktorzy cale zycie spedzili na emigracji, ale nie chodzi tu o porownania z innymi. Po prostu stwierdzam fakt, a wloczegostwo, ktore praktykuje, jest czyms co wplywa na moje zycie i po czesci jest moim sposobem na zycie.
Wlasciwie to nie wiem skad sie wziela ta chec do wloczenia sie po roznych krajach, moja rodzina praktykuje zdecydowanie osiadly tryb zycia i czesciowo nawet nie rozumieja po co mi to wszystko. Jest we mnie jednak jakas ciekawosc, ktora pcha mnie do doswiadczania tego, co nowe. Lubie zmiany i nawet sama je prowokuje, bo lubie jak co sie dzieje.
Na pewno to wszystko ma tez zwiazek z moim zamilowaniem do jezykow. Zaczelo sie od telewizji satelitarnej, ktora na poczatku lat 90-tych zawitala do naszego domu. Moglam ogladac rozne zagraniczne programy, Ulice Sezamkowa, DJ Cat na Sky One i strasznie, ale to strasznige chcialam rozumiec co oni mowia, bo programy byly nadawane w wersji oryginalnej. Moi rodzice potrafili odczytac moje marzenie i wkrotce zapisali mnie na angielski, za co jestem im dzisiaj bardzo wdzieczna. Na te zajecia chodzilam z prawdziwa przyjemnoscia i z wielka radoscia obserwowalam, ze moge rozszyfrowac powoli pierwsze slowa, az w koncu zrozumiec kontekst. Pierwsza okazja uzycia jezyka natrafila sie, gdy mialam 13 lat i pojechalam po raz pierwszy w zyciu za granice do Paryza do Disneylandu. Bylam z siebie dumna, gdy po angielsku zapytalam o droge. Niestety, odpowiedzi juz nie zrozumialam, ale bynajmniej nie zrazilo mnie to do nauki jezykow, chec rozumienia okazala sie duzo silniejsza.
Na dluzej wyjechalam na 2,5 roku dopiero w czasie studiow, najpierw do Danii, pozniej do Francji. Potem mialam tego przebywania za granica serdecznie dosc i marzylam o tym, zeby wrocic. Staralm sie o prace w Polsce, ale jak na zlosc telefon milczal jak zaklety pomimo kilku solidnych CV, ktore wyslalam. Pakowalam sie juz niemal do Frankfurtu, gdy w koncu zadzwonil telefon i dostalam wymarzona prace. Powiedzialam sobie, ze jak kiedys bede chciala to wyjade, a teraz chce na jakis czas zostac. Okazja natrafila sie po 4 latach i tak oto znalazlam sie w Hamburgu na niemal 3 lata. Nadal nie moge uwierzyc, ze spedzilam tam az 3 lata, to wszystko wydaje sie tylko chwila. Po Hamburgu mialam wracac do Polski, taki byl przynajmniej plan. A tu znow pojawila sie kolejna opcja wyjazdu, tym razem do Szwecji.
Tak oto jestem na polnocy od trzech miesiecy i na lamach tego bloga bede dzielic sie moimi spostrzezeniami z zycia na emigracji z wyboru. Moze nie codziennie, ale mam nadzieje dosc regularnie. Codziennik, bo bedzie o dniu codziennym, ktory wbrew pozorom bywa bardzo ciekawy i kolorowy.
Pozdrawiam serdecznie
Marta
No comments:
Post a Comment