Tuesday, December 11, 2012

Magiczna zima w Sztokholmie

Zima na dobre rozgościła się w Sztokholmie przynosząc prawdziwie magiczną atmosferę. I jak tu jej nie lubić! A tak byłam przed nią przestrzegana zanim przyjechałam do Szwecji. Codziennie się nią zachwycam.


Prawda, że jest pięknie!??
Pozdrawiam
Marta

Thursday, November 1, 2012

Nauka języków poszerza horyzonty

Znam ludzi, którzy mieszkają w danym kraju od lat i dość skutecznie uodparniają się na naukę języka, że czasami aż dziw bierze, że można być na tyle "odpornym", by nie znać nawet podstawowych zwrotów. W Szwecji również spotkałam sporo takich osób. Bo przecież można się tu wszędzie dogadać po angielsku! To wiele osób bardzo rozleniwia i umacnia w przekonaniu, że nauka szwedzkiego nie jest potrzebna. 
Bez znajomości szwedzkiego da się zdecydowanie żyć, ale gdy się już go zna, żyje się tu o wiele pełniej. 
Niedawno na zajęciach rozmawialiśmy o filmach Bergmana, przy okazji ucząc się nowych słów. Między innymi rozmawialiśmy o filmie "Smultronstället", który doczekał się polskiego tłumaczenia "Tam, gdzie rosną poziomki". Pamiętam, że widziałam go wiele lat temu w jednym z klimatycznych poznańskich kin i po obejrzeniu go zastanawiałam się, o co chodziło z tymi poziomkami, skąd pochodzi tytuł. Wytłumaczyłam to sobie jako bardzo dalekie i luźne odniesienie do leśnej scenerii, która pojawia się w filmie dość często. Musiałam pójść na kurs szwedzkiego, by dowiedzieć się, że słowo "smultronstället" ma po szwedzku dwojakie znaczenie, może to być rzeczywiście miejsce, gdzie rosną poziomki, ale w przenośni jest też używane jako określenie miejsca, gdzie czujemy się komfortowo i bezpiecznie. Tym miejscem dla bohatera filmu była młodość, do której wraca poprzez wspomnienia. 
Nauka języka to nie tylko przyswajanie sobie nowych słów, ale również odkrywanie nowych rzeczy i znaczeń. I to właśnie bardzo mi sie w nauce języków podoba. Tak sobie właśnie przypomniałam, że od ponad 20 lat, czyli momentu kiedy zaczęłam uczyć się angielskiego, nauka języków towarzyszyła mi nieustannie, czy byłam w Polsce czy poza nią. I mam nadzieję, że tak zostanie.
Pozdrawiam
Marta

Tuesday, September 4, 2012

Zmagań ze szwedzkim cdn

Jesień nadchodzi wielkimi krokami i przynajmniej w Szwecji można ją już całkiem odczuć, dosłownie i w przenośni. Liście jeszcze nie spadają, ale zrobiło się zdecydowanie chłodniej, bez płaszcza ani rusz! Znalazło by się pewnie kilka rzeczy, dla których lubię jesień, ale chyba najbardziej cieszę się z tego, że to czas wypełniony działaniem. Wszyscy wrócili z urlopów, rzucają się w wir pracy, po letnim maraźmie to bardzo miła odmiana, bo ileż można się leniuszyć! :) 
Działam i ja, między innymi zaczęłam nowy kurs szwedzkiego, po trzech miesiącach przerwy wakacyjnej odkurzam swoją bardzo świeżą jeszcze znajomość szwedzkiego. O dziwo, zauważam, że wcale się nie cofnęłam, w czasie wakacji jednak coś do tej głowy mimowolnie powpadało, bo pomimo że miałam przerwę w nauce jężyka, byłam nim cały czas otoczona. Z niemałą radością zauważam, że idę naprzód małymi krokami, coraz więcej potrafię zrozumieć i powiedzieć.Niedawno usłyszałam, że żeby opanować nową dziedzinę i stać się w niej mistrzem, trzeba na to poświęcić 10 tysięcy godzin, bez względu na dziedzinę. Cóż, mam nadzieję całkiem dobry efekt osiągnąć szybciej, niekoniecznie celując w mistrzostwo. Po prostu bardzo chciałabym zacząć już mówić po szwedzku na codzień!
Szwedzki wcale nie jest trudny, trzeba tylko osłuchać się z jego melodią i trochę połamać sobie jężyk na wymowie ;), ale generalnie nie jest zbyt skomplikowany, ma bardzo przyjazną gramatykę, czego ja zazwyczaj bardzo nie lubię, zdecydowanie wolę łamanie języka na wymowie :)
Znalazłam się w bardzo ambitnej grupie, co jeszcze bardziej motywuje mnie do nauki. W czasie ostatniego tygodnia zgłębialiśmy tajniki fauny szwedzkiej, poznawaliśmy nowe słownictwo związane z częściami ciała, chorobami itp. Bardzo fascynujące :) Moja ostatnia praca domowa powstała na temat niebezpiecznych zwierząt w Polsce. Brzmi to może trochęmało praktycznie, ale opowieść o zwierzętach okazała się tylko pretekstem do opowiedzenia wielu historii i poznania nowych słów np. kopać, odstraszać, bać się, być spokrewnionym, pochodzić od...
Mówi się, że im człowiek jest starszy, coraz trudniej przychodzi nauka języka. Myślę, że jest tak po części dlatego, że boimy się wychodzić ze strefy komfortu. Jako dziecko, człowiek uczy się wszystkiego od początku, wszystko jest nowe, idzie się naprzód nieustannie, bo nie zna się jeszcze tego poczucia komfortu. Z wiekiem, kiedy się już gdzieś zadomowimy, ciekawość przestaje pchać nas do przodu, postanawiamy zostać tam, gdzie jesteśmy zapominając o tym, że kawałek dalej może kryć się coś jeszcze bardziej fascynującego. 
Rozpoczynając naukę języka cofamy się do początku, nagle słowa więzną w gardle, nie potrafimy wydać dzwięku, bo nie wiemy jak powinien brzmieć. Bardzo niekomfortowa sytuacja, nie jest łatwo, ale trzeba ten moment przetrwać, bo później może być już tylko lepiej.
W mojej grupie większość osób jest dużo młodsza ode mnie. Dzieli nas co najmniej dziesięciolecie. Większość to studenci nawykli do uczenia się, ja już trochę wybieglam z obiegu, nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by znów zacząć się uczyć.
Czasami człowiek boi się, że będzie głupio wyglądał dukając i wysilając się, by złożyć słowa w sensowną całość. To chyba jedna z największych przeszkód na drodze do nauki czegoś nowego.

Pozdrawiam jesiennie.
Marta

Monday, August 6, 2012

Gotlandia, dzień drugi

Jak człowiek jedzie na krótki urlop (a mój trwał zaledwie 3 dni), spodziewa się, że pogoda musi dopisać. Z taką nadzieją jechałam też na Gotlandię. O ile pierwszy dzień pobytu okazał się upany, poranek dnia drugiego powitał nas szarością. Przynajmniej nie padało, nie tracąc optymizmu postanowiłyśmy udać się autobusem na drugą stronę wyspy do Slite, w pobliżu którego miały znajdować się sławne "raukar" czyli ciekawe formacje skalne. Droga z Visby do Slite trwała niecałą godzinę. Zbliżając się do miasta dostrzegłyśmy ogromne kominy górujące nad Slite, co wzbudziło w nas złe przeczucia. Jak się okazało należały do fabryki cementu...
Centrum miasta wydawało się zupełnie wymarłe, w końcu dostrzegłyśmy jednak otwarty sklep i tam postanowiłyśmy zapytać o wypożyczalnię rowerów. Wytłumaczyłyśmy sprzedawczyni, że chcemy wypożyczyć rower, by dojechać do "rauków". Panis pojrzała na nas jak na kosmitów i powiedziała, że to jest daleko, a najbliżasza wypożyczalnia rowerów jest w Visby... czyli tam skąd przyjechałyśmy.. nie pozostawało nic innego jak wrócić z powrotem. Kolejny autobus był za godzinę, więc przeszłyśmy się na mały spacer nad brzegiem morza, które tego dnia wyglądało wyjątkowo złowieszczo.

Po chwili zaczął padać rzęsisty deszcz, więc szybko wróciłyśmy na przystanek autobusowy. Slite nie okazało się być dla nas zbyt przyjazne.
Miny miałyśmy nietęgie, pół dnia poszło na marne i zastanawiałyśmy się co zrobić z jego drugą połową. I wtedy zdarzył się cud. Zadzwoniła do mnie koleżanka, która ten weekend również spędzała na Gotlandii, czy nie chciałyśmy się z nią wybrać na południe wyspy. Razem z mężem wynajęła samochód i miała jeszcze dwa miejsca wolne... Ba, pytanie! Oczywiście, że chciałyśmy. 
Po powroie do Visby prosto z autobusu przesiadłyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy na południe. Z każdym kilometrem przejaśniało się. Na południu powitała nas już pełnia słońca. Na początek trafiliśmy do starego domu botanika z pięknym ogrodem. 



W przyogrodowej kawiarni po raz pierwszy spróbowałam "safranspankaka" czyli placek szafranowy. Nawet nie wiem jak je opisać. Ciasto to jest na bazie ryżu, oczywiście z dodatkiem szafranu, podawane z dżemem i bitą śmietaną. Nie każemu przypadnie do gustu, ale miłośnicy szafranu na pewno się nie rozczarują.
 Jadąc dalej na południe natknęliśmy się na przeogromne pole usiane makami.



A o tym co było dalej, napiszę wkrótce.
Pozdrawiam
Marta

Sunday, August 5, 2012

Migawki ze Sztokholmu

W tym roku wszyscy w Sztokholmie narzekają, że lato się nie udało. Ja zaś uważam, że jest fenomenalnie! Może to dlatego, że miałam niskie oczekiwania co do pogody, a może po prostu dlatego, że temperatura poniżej 25 stopni i lekki wietrzyk to coś właśnie dla mnie.

Kilkakrotnie w tym roku robiłam w Sztokholmie za przewodnika i wtedy udało mi się "cyknąć" kilka zdjęć.
Tutaj Sztokholm widziany z Sodermalm:

I to niebo, mistrzowsko wymalowane chmurami, nigdzie tak pięknego nie widziałam.
Pozdrawiam
Marta

Sunday, July 15, 2012

Semester czyli wakacje po szwedzku

"Semester" po szwedzku wcale nie oznacza semestru szkolnego, wręcz przeciwnie, to słowo po szwedzku oznacza "wakacje", które właśnie trawają w najlepsze. W zeszłym tygodniu przeżyłam szok kulturowy, okazało się, że w Szwecji w lipcu życie pracownicze zamiera i wszyscy udają się na wakacje! Nikt nie myśli o zastępstwach, przekazaniu obowiązków, projektach, wszyscy jak jedn mąż udają się po prostu na 4 tygodnie wakacji!!! Nawet okoliczne restauracje zamknięto na miesiąc i nie ma wyboru, na lunch trzeba ugotować coś w domu. Jako że ja swój wolny urlop zużywam na wyjazdy do Polski i nie mogę sobie pozwolić na tak długie wakacje, jestem uziemiona w niemal pustym biurze. Oczywiście nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, uda mi się nadrobić zaległości i popracować nad rzeczami, na które zwykle nie ma czasu. Przyznam jednak, że wszechobecna pustka działa demotywująco. Ostatnio udało mi się wybrać na krótkie trzydniowe wakacje na Gotlandię. Jadąc tam oczekiwania miałam wielkie, bo tyle się nasłuchałam o tym mitycznym miejscu od znajomych Szwedów. Najbardziej liczyłam na spektakularne obchody Midsommer. Na wyspę dotarłyśmy nad ranem promem z Nynashamn, który dociera do stolicy wyspy - Visby. By nie tracić czasu na przemieszczanie się, hotel zabukowałam tuż przy terminalu promowym i było to naprawdę świetne rozwiązanie. 


Po rozpakowaniu się od razu ruszyłyśmy do Visby, malutkie miasteczko z dobrze zachowanymi elementami średniowiecznej zabudowy i imponującym murem obronnym.


W informacji turystycznej dowiedzieliśmy się o obchodach Midsummer czyli przesilenia letniego i szybko udałyśmy się we wskazane miejsce, by nie przegapić niczego ze spektakularnego widowiska, jakiego spodziewałyśmy się doświadczyć. Pustka, którą zastałyśmy po przybyciu na wskazane miejsce, wydała nam się podejrzana. Przypuszczałyśmy, że może jednak nie dotarłyśmy na właściwe miejsce. Po chwili jednak plac zaczął się zaludniać, a na środek wjechał samochód z przyczepką, w której usadowili się muzykujący panowie z instrumentami. Za nimi zaś podążała grupa miejscowych w ludowych strojach niezbyt donośnie coś śpiewając. Nie takiego świętowania się spodziewałyśmy. Trochę rozczarowane postanowiłyśmy pocieszyć się w naleśnikarni. 


Uczta, jaką nas tam ugoszczono, wynagrodziła wszystko! Naleśnik z typowo szwedzkim serem - Vesterboten oraz rukolą.


Na deser zaś naleśnik z lodami szafranowymi! Pycha! 

O ile w ciągu dnia miałyśmy szczęście do pogody, wieczorem rozpadało się niemiłosiernie. Po całym dniu chodzenia miałyśmy ochotę usiąść w przytulnym zakątku i spróbować jakiegoś lokalnego specjału. Okazało się, że wieczorem miasto opustoszało, wyglądało wręcz na zaupełnie wymarłe. Mit o hucznym świętowaniu Midsommer w Visby upadł. W końcu udało się nam znaleźć otwarty turecki fast food, gdzie w towarzystwie innych zabłąkanych obcokrajowców, przy frytkach i coli obejrzałyśmy mecz Niemcy-Grecja. To tyle jeśli chodzi o tegoroczne świętowanie Midsommer. W przyszłym roku mam nadzieję wybrać się do Dalarna, ojczyzny czerwonego szwedzkiego konika i tak w końcu doświadczyć Midsummer. Przy okazji opowiem o kolejnych dwóch dniach na Gotlandii. Tyle na dzisiaj. 
Pozdrawiam 
Marta

Saturday, April 28, 2012

Wiosna już!

Dawno mnie tu nie było. Przyznam, że zagrzebałam się w pracy, nawet nie zauważyłam zimy w tym roku. Prawdę powiedziawszy okazała się w tym roku również bardzo łaskawa i nie dawała o sobie za bardzo znać. Wiosny nie da się jednak przeoczyć, wkrada się dosłownie wszędzie, nawet na duszy jakoś lżej i aż chce się działać. Wczoraj Sztokholm wyległ na ulice, nagle zrobiło sie tłoczno i gwarno, aż miasta poznać nie mogłam. Zupełnie jakbym znalazła się w innym miejscu. Wystarczyło, by temperatura zbliżyła się do dwudziestej kreski, by wykurzyć ludzi z domów. Słońce jest tu przyznam łaskawe i świeci tak jakoś czysto. Zaczynam odczuwać, że mieszkam na ostatnim piętrze. U mnie w mieszkaniu jest już nie tylko wiosna, ale także lato. W końcu przerzuciłam się na krótki rękawek. A tak dziś rano słońce wkradło się do mojego mieszkania.
Na zdjęciach aż tak tego nie widać, ale było naprawdę słonecznie. Strasznie się już cieszę na nadchodzące szwedzkie lato (tutaj jest takie wyrażanie o znaczeniu zbliżonym do "polskiej jesieni", bo to lato jest tu najpiękniejsze). Pozdrawiam słonecznie Marta

Sunday, February 26, 2012

O mieszkaniach w Szwecji

Tak, wcale się nie przejęzyczyłam, chciałam napisać o mieszkaniach, nie mieszkaniu w Szwecji. To tutaj temat rzeka i uda mi się w tym poście co najwyżej zahaczyć o temat, jakkolwiek niezwykle ciekawy i bardzo w Szwecji ważny.
Takiego poruszenia na rynku nieruchomości jak tutaj, nie widziałam chyba nigdy (może za wyjątkiem boomu mieszkaniowego w Polsce, na który sama trafiłam kupując mieszkanie i nie mogłam uwierzyć, że byłam 20 w kolejce na jakąś nieruchomość).

Ludzie raczej nie kupują mieszkań na całe życie, z góry zakładają, że kupią je na pare lat, do czasu gdy zmienią się ich potrzeby lub stan finansów. O popularności sprzedawania/kupowania mieszkań świadczy również ilość biur pośredników nieruchomości, może je spotkać na każdym rogu, zdają się być popularniejsze niż sklepy Seven Eleven czyli tutejszy rodzaj Źabki. Nie mówiąc już o tym, że idąc z pracy czy do pracy natykam się często na ogłoszenia o "visning" czyli oglądaniu mieszkania.

Tutaj ustalana jest godzina oglądania mieszkania, kiedy pojawiają się wszyscy zainteresowani mieszkaniem, czasami mogą to być prawdziwe tłumy. Po takiej orientacji zaczyna się proces składnia ofert kto da więcej. Zatem proces zakupu mieszkania w Szwecji to prawdziwe polowanie, wiąże się też z prawdziwym stresem, bo nie wiadomo, czy staniemy się właścicielami mieszkania, które sobie upatrzyliśmy, bo zawsze ktoś może przebić naszą ofertę.

Tempo pozbywania się czy kupowania mieszkań jest tu niesamowite. Koleżanka z pracy chciała sprzedać mieszkanie, po dwóch tygodniach od naszej pierwszej rozmowy udało się jej już znaleźć kupca. W międzyczasie sama szukała mieszkania do kupna i w dwa tygodnie o sprzedaży swego mieszkania, stała się właścicielką kolejnego. Przyznam, że prawie za tymi zmianami nie nadążałam.

Szwedzi opanowali też do perfekcji sztukę sprzedaży mieszkań. Przed wystawieniem na sprzedaż mieszkanie jest dopieszczane, by jak najlepiej zaprezentować się na sesji fotograficznej. Te wszystkie szwedzkie mieszkania wyglądają na zdjęciach tak pięknie, ponieważ zostały specjalnie do tych zdjęć wystylizowane, a ich dokumentacji podjął się profesjonalny fotograf. Nie ma tu mowy o zdjęciach robionych we własnym zakresie czy nie daj boże, komórką!
Mieszkania są też do zdjęć celowo "odgracane", moja koleżanka opowiadała nam, że przygotowując mieszkanie do sesji pół mieszkania wyniosła do piwnicy :)

Przyglądając się polskim ogłoszeniom nieruchomości zastanawiam się jak niektóre z mieszkań w ogóle udaje się sprzedać. Mam też wrażenie, że niektóre zdjęcia nieumiejętnie zrobione, wręcz obniżają wartość mieszkania i zniechęcają kupującego.

A tu kilka przykładów z ogłoszeń polskich i szwedzkich, tym razem mój ulubiony temat - łazienki:

Tak wygląda to w Polsce, choć wcale nie są to przypadki hard core.



Źródło: Gratka

Te łazienki nawet nie są takie tragiczne. W Polsce beż to trochę tak jak w Szwecji biel, spotkać ten kolor można najczęściej. Najwięszą zmorą tych łazienek są wystawki z Domestosów, Cifów i innych środków pielęgnacyjno - higienicznych.

A tu kilka przykładów ze Szwecji, całkiem brzydkich łazienek, ale odpowiednio sfotografowanych i odgraconych:




Źródło: Alvhem Makleri

Długi się zrobił ten post, a i tak nie udało mi się w nim wszystkiego zawrzeć. Na pewno temat będę kontynuować.
Pozdrawiam ciepło
Marta

Sunday, January 22, 2012

Targi Formex w Sztokholmie

Od dawna planowalam wybrac sie na targi dekoracji wnetrz Formex i ciesze sie, ze plan zostal zrealizowany. O maly wlos pocalowalabym tylko przyslowiowa klamke. Przed wejsciem okazalo sie, ze to targi zamkniete, tylko dla profesjonalistow. Pan jednak zapytal o moja wizytowke i na szczescie mialam ich kilka przy sobie, powiedzial, ze sie nada i udalo mi sie wejsc! Uff, tak sie juz cieszylam na te targi, specjalnie pojechalam na nie za miasto i mialabym nie wejsc... to by bylo naprawde smutne.



Zdjec nie mam, bo niestety fotografowanie jest zabronione. Ale ile sie za to napatrzylam.... bylo na co. Dominowal francuski shabby styl, najbardziej zachwycilo mnie stoisko Miljögården oraz Dommo by Gawor. Wystawiali piekny szaro-krysztalowy zyrandol, ktory totalnie mnie zachwycil, niestety na targach nie mozna bylo nic kupic. Piekne rzeczy prezenowane byly tez przez niemiecka firme Huebsch.

Jako fanka mydel na dluzsza chwile zatrzymalam sie przy stoisku marki Lucia, ktora prezentowala pieknie pachnace i wspaniale opakowane mydelka. Wlasciciel byl z Danii, wiec nawet sobie chwile pokonwersowalam odkurzajac dawno nie uzywany juz przeze mnie jezyk.




Na dluzsza chwile zatrzymalam sie tez przy bizuterii. Absolutnie zachwycila mnie marka Snö of Sweden. Mysle, ze wkrotce stane sie posiadaczka tego oto, jakze skandynawskiego naszyjnika. Nawet nie sa jakies szczegolnie drogie.



Naprawde zalowalam, ze nie jestem wlascicielka sklepu, bo na pewno wyszlabym z tych targow z duzym zamowieniem. Coz, moze kiedys sie pokusze o otwarcie czegos swojego. Caly czas szukam pomyslu na to, co bede robila po czterdziestce, bo nie sadze, by moj obecny zawo okazal sie na tyle laskawy, bym mogla w nim dluzej wytrwac.

Zgromadzilam cala mase ulotek, zeby nie zapomniec wszystkich marek i moc w swoim czasie do nich wrocic, poogladac.

Zachwycila mnie wizytowka marki Lucia, w ksztalcie mydelka, jakie oferuje:



A osobny post napisze o marce bizuteryjnej Känsla of Sweden:



Pozdrawiam cieplo
Marta

Monday, January 16, 2012

Pierwsza lekcja szwedzkiego

Wczoraj po raz pierwszy od jakichś 10 lat ponownie zasiadłam w ławie szkolnej, by rozpocząć naukę nowego języka. Przyznam, że to bardzo dziwne uczucie, ani przyjemne, ani nieprzyjemne, po prostu dziwne. Na pewno odczuwa się to jako wyjście ze znanej strefy komfortu, tak jest za pierwszym razem. Po drugim razie już jest lepiej, a później człowiek zaczyna się przyzwyczajać i przejmuje nowy element do swojego życia.

Zajęcia odbywają się wieczorem, więc cały skład kursu to osoby pracujące ze wszystkich części świata: z USA, Estonii, Jemenu, Turcji, Francji, Rumunii, Pakistanu, Szwajcarii. Każdy tak naprawdę z inną historią nauki szwedzkiego, na bardzo różnym poziomie. Jest zatem chłopak, który już od 4 lat mieszka w Szwecji, mówi już całkiem dobrze, tylko z gramatykę chce odświeżyć, dlatego wylądował na tym kursie. I jestem ja, która nigdy nie uczylam się szwedzkiego.

Lekcje są dość wymagające, nauczycielka cały czas mówi po szwedzku. Wczoraj tematem głównym były poszukiwania mężczyzny idealnego dla 34-letniej Anny, która ma w życiu wszystko prócz mężczyzny :) Teamat jak najbardziej na czasie, bo podobno Sztokholm to miasto z największą ilością jednoosobowych gospodarstw domowych.

Stram się jak najwięcej zrozumieć, wyłapać, nieustannie przeszukuję mój umysł próbując odnależć skojarzenia z innych języków. O dziwo, nie jest nawet tak źle jak myślałam, jestem w stanie zrozumieć jakieś 90% nawet jeśli nie rozumiem niekiedy pojedynczych słówek. Okazuje się, że chyba zdążyłam się osłuchać trochę ze szwedzkim, jestem w stanie rozpoznać wyrazy w zdaniu, które wcześniej wydawało mi się jednym długim zdaniem.

Droga jeszcze długa, by rzeczywiście zacząć mówić, nie dopinguje też fakt, że wszyscy wokół bez wyjątku mówią po angielsku. Wiele zależy też od mojej pracy w domu nad językiem, chyba czasami będę musiała wybrać pomiędzy hobby a szwedzkim.

Pozdrawiam ciepło
Marta

Sunday, January 15, 2012

Gotowanie na emigracji

Gotowanie w nowym kraju może okazać się źródłem wielu niespodzianek i przygód kulinarnych, zwłaszcza jeśli nie zna się jezyka danego kraju i kupuje się "na czuja". Nigdy nie ma się pewności, czy kupiło się właściwy składnik i czy będzie miał on te same właściwości co w rodzimym kraju.
Pierwszej przygody kulinarnej doświadczyłam, gdy zaprosiłam, kiedy zaprosiłam do siebie w Szwecji pierwszych gości. Moja specjalność to tarta i tym razem chciałam ją zaserwować. Zdecydowałam się na tartę z serem kozim. Nie miałam pojęcia jak serek kozi nazywa się po szwedzku, ale zdecydowanie pomogło pismo obrazkowe. Ucieszyłam się, że udało mi się odnaleźć wszystkie składniki. Po pierwszym kęsie tarty zorientowałam się, że coś jest nie tak, tarta miała być na słono, ale tym razem nadzienie okazało się być słodkie. Z pomocą niezawodnego google translate odkryłam źródło słodkości, okazało się, że serek był owszem kozi, ale z miodem. Przy okazji przygody kulinarnej udało mi się poznać nowe szwedzkie słówko. Tarta smakowała inaczej niż zazwyczaj, ale była zjadliwa.
Będąc za granicą jest też okazja, by wypróbować nowe potrawy i poznać nowe smaki. Ja w końcu dostałam przepis na tres leches czyli ciasto mleczne i ochoczo zabralam się za pieczenie.

Przepis na TRES LECHES:

SKŁADNIKI:
ciasto:
1,5 szklanki mąki
5 jajek
1/2 kostki masła
1 szklanka cukru
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 łyżeczki ekstraktu z wanilii ( ja po prostu dodałam trochę cukru waniliowego

Sos do nasączenia ciasta:
2 szklanki pełnotłustego mleka
300 g mleka skondensowanego słodkiego
300 g mleka skondensowanego niesłodzonego
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii

Bita śmietana na górną warstwę ciasta.

1. Ubij masło z cukrem na gładką masę. Dodaj jajka i wanilię i znów ubij.
2. Powoli dodawaj mąkę wymieszaną wcześniej z proszkiem do pieczenia i zmiksuj wszystko razem.
3. Wyłóż masę do formy wysmarowanej tłuszczem i wstaw do pieca rozgrzanego do 180 stopni. Piecz około pół godziny.
4. Po ostudzeniu ciasta zalej sosem z mleka.
5. Na górę wyłóż bitą śmietanę.

Ciasto udało mi się całkiem dobre, ale wiem już co mogę poprawić następnym razem. Nieufnie podeszłam do tej ilości mleka pełnego podanego przepisie i dodałam mniej. Sos okazał się przez to za gęsty i ciasto się dokładnie nie naśączyło.
Wcześniej nie słyszałam też o mleku skondensowanym niesłodzonym. Prócz tego, że jest niesłodzone ma też inną, bardziej płynną konsystencję od zwykłego mleka skondensowanego.
Ciasto jest naprawdę proste i świetnie smakuje. Górę warto udekorować np. wzorkami gwiazdek z kakao, bo inaczej będzie trochę nudno wyglądać.

Cisto już zostało skonsumowane i nie udało mi się zrobić zdjęć.
Pozdrawiam ciepło nidzielnie.
Marta

Sunday, January 8, 2012

Wierność do bólu

Zastanawiałam się jaki tytuł nadać temu postowi. Gdybym Szweda zapytała o zdanie powiedzieliby coś w stylu "wierność i szacunek tradycji" albo "modny vintage". Ja bym określiła to prędziej jako "niedoróbka fachowców" albo "lenistwo fachowców". Przyznam, że jestem trochę przewrażliwiona, bo przez ten cały vintage, a konkretnie drzwi i vintagowy zamek zostałam okradziona w pierwszym tygodniu mojej bytności w Szwecji.
Ale o czym mowa - o kablach na wierzchu, które przedstawiają taki oto widok:




Włącznik światła w kuchni - w czasie odbioru mieszkania zgłosiłam to jako element połamany, aż uświadomiono mi, że to tak miało być, ten metalowy pypek wystający na środku to małe pokrętełko do modulowania światła.



A to już totalny hard core - kable i rury na wierzchu:



Naprawdę lubię vintage, ale to już dla mnie trochę za wiele.
A co wy sądzicie na ten temat?

Na Nowy Rok nie zrobiłam żadnych postanowień, ale mam marzenia, które chciałabym w tym roku zrealizować. Już od dawna paliłam się do tego, by odremontować mieszkanie w kamienicy i może w tym roku to marzenie ma szansę się spełnić. Jeszcze nie wiemy, czy w Polsce, czy w Szwecji, ale mam nadzieję, że w tym roku staniemy się już właścicielami mieszkania w kamienicy, najlepiej takiej do remontu :)

Pozdrawiam niedzielnie
Marta

Saturday, January 7, 2012

Zimowe wieczory

Wróciłam z Polski i już tęsknię. A im robię się starsza, tym tęsknię bardziej.Kiedy inni myślą jak tu na święta czy na sylwestra wyjść z domu, ja się zapieram i nie wychodzę, bo dla mnie to prawdziwy przywilej móc w końcu zawitać we własnym domu. Pewnie siedziałabym teraz w mojej ukochanej kuchni, magicznie oświetlonej świątecznymi gwiazdkami, napawając się jej wyjątkową dla mnie atmosferą.
Próbowałam ją uchwycić, ale na zdjęciach za bardzo nie wyszło, tym bardziej że mój aparat jest już prawie prehistoryczny.





Jakiś czas temu był u nas pan od sprawdzania wentylacji. Rozglądał się badawczo po kuchni, myślałam, że czegoś szuka w związku z przeglądem. Okazało się po chwili że tak zwyczajnie oglądał sobie moją kuchnię, a po dokonaniu lustracji stwierdził "chodzę po różnych kuchniach, teraz to wszędzie wenge, metal, szkło, a u pani tak swojsko ...":)Chyba miał to być komentarz pozytywny. Ja w każdym razie bardzo lubię moją kuchnię, jest centrum mego mini domu dosłownie i w przenośni, a strasznie za nią tęsknię jak mnie nie ma w Polsce.

W Szwecji nadal nie ma zimy, ale zrobiło się bardzo wietrznie. Ostatnio zmasakrowało moją parasolkę, gdy szłam do pracy. Latała we wszystkie strony, wyginała się, aż w końcu mocniejszy podmuch wiatru przełamał ją na pół.






Myślałam, że po powrocie nie zastanę już świątecznych dekoracji, ale jeszcze się
trzymają. Nawet gwiazdy w oknach nadal się panoszą, więc i ja zapalam moje. Ostatnio wrcałam z pracy i ze zdumieniem stwierdziłam, że ulica jest strasznie opustoszała, choć szłam wzdłuż jednej z głównych ulic. ZA to gdy podniosłam głowę zobaczyłam że w domach prawie w każdym oknie się świeciło. Ludzie spędzali wieczór w domu.

W Szwecji wieczory są szczególnie długie, wczoraj koło 16:00 miałam wrażenie, jakby była już raczej 20:00. Warto więc znaleźć sobie coś, co ten czas umili.

W Szwecji, podobnie jak w Polsce, właśnie wszyscy cieszą się długim weekendem. Mnie grypa uziemiła w domu, ale nie narzekam na nudę, zajęłam się haftowaniem.
Dla wszystkich, którzy ponad prace ręczne przedkładają wieczór z książką polecam książkę dwóch duńskich autorów "Ostatni dobry człowiek". Określona została jako thriller filozoficzny, która to nazwa bardzo mnie zaintrygowała. Książkę czyta się bardzo przyjemnie, ja pochłonęłam ją błyskawicznie. To takie skrzyżownie zapomnianego już jakby Dana Browna ze Stiegiem Larssonem.



Po tym pełnym dygresji wpisie chciałam was serdecznie pozdrowić i życzyć wszystkiego najlepszego w Nowym, pełnym nadziei roku :)
Marta